Jak ważny jest matczyny dotyk...

Chyba mama z tatą będą że mnie dumni. Wyjąłem sobie tą rurę z buzi, bo mnie denerwowała. Założyli mi coś na twarz i wyglądam jak słonik. O przyszli! Chwila... Co się dzieje?! Dlaczego mnie ciocia wyciąga z mojego domku? I nawet odpięła kilka kabelków... O co chodzi? Heeej! O czekaj... Jak tu ciepło i miękko. Znam ten zapach... MAMA! Moja mama mnie przytula! Tutaj chcę zostać. Słuchać jej serca i czuć jej oddech. Śpiewaj mi mamusiu i nie puszczaj...


Będąc stałym bywalcem oddziału neonatologii nauczyłam się ważnej rzeczy. Bliskość z dzieckiem pomaga pokonywać wiele barier. Czułego matczynego dotyku nie zastąpi nic. 

Kiedy zaczynaliśmy swoją przygodę, nie dotykałam Stasia. Przychodziłam na oddział, siadałam i po prostu patrzyłam na niego. Jednak po niecałych dwóch tygodniach coś we mnie pękło i nie wytrzymałam. "Przepraszam... Czy ja... Mogłabym go dotknąć? Chociaż na chwilę..." Dokładnie pamiętam jak prawie błagalnym tonem zwróciłam się do położnej. A ona z uśmiechem podeszła i pokazała mi jak to robić, żeby Stasia nie skrzywdzić. Od tego momentu dotykałam go przy każdej możliwej okazji. Palcem dotykałam rączki lub kładłam dłoń na jego główce. Chciałam więcej i więcej. Na takim oddziale każdy kontakt z dzieckiem jest małym świętem. Jednak najważniejsze było dopiero przed nami. 

21.12.2019. Ten dzień będę pamiętać do końca życia. Zniesiono właśnie zakaz odwiedzin, o którym już mówiłam. Jechaliśmy oboje do Bubusia. Ponieważ K. nie widział go dwa tygodnie, umówiliśmy się, że pójdzie pierwszy, a ja pójdę odciągać pokarm. Już w samochodzie powiedziałam "Czuję, że dzisiaj będzie bez respiratora. Będzie maseczka." Na miejscu rozeszliśmy się tak, jak się umówiliśmy. Podłączyłam się pod laktator. Nagle dostałam wiadomość. To On. "Ile ci zostało?" Odpisałam, że jeszcze dwie minuty i sterylizacja. "To na jednej nodze". Milion myśli w głowie. Co się dzieje? "Będziesz matka kangurować." Jak to przeczytałam, zerwałam się z miejsca ze łzami w oczach i oznajmiłam koleżankom z laktacyjnego, co się zaraz wydarzy. Wrzuciłam nieumyte części laktatora do pudełka z myślą, że umyje je później, podpisałam mleko i pobiegłam na oddział. Tego co tam się działo chyba nie da się opisać. To była magiczna chwila. Poczułam jego maleńkie, jeszcze nawet nie kilogramowego ciałko na swojej piersi. Przytulałam go. Łzy leciały mi nieprzerwanie. Ciocia E. zrobiła mi piękne zdjęcia. To... To było coś. Najwspanialszy prezent na Boże Narodzenie jaki w życiu otrzymałam. Po ponad miesiącu mogłam przytulić do piersi mojego synka. Nawet teraz, wspominając to, łzy lecą niekontrolowane. Naprawdę takiego szczęścia nie da się opisać słowami. Później kangurował Tata. 

Po tym jednym razie kangurowałam już zawsze, kiedy Staś miał maskę. Bo niestety aż pięć razy zdarzyło się, że wrócił na rurę, zanim załapał oddech bez niej. Ale o tym opowiem kiedy indziej. 

Sęk w tym, że po kangurowaniu maluch zawsze czuł się lepiej. I ja też. To napawało mnie niesamowitą energią. Przytulanki. Czuły dotyk. Ciepło ciała. Ten delikatny ciężar. Niezapomniane chwile.

Komentarze

Najchętniej czytane

Wrzesień miesiącem świadomości o OION.

Dwa kroki w tył.

Nadchodzi Dzień Wcześniaka.